Strajk nauczycieli
Przez Polskę przetacza się strajk nauczycieli. Pedagodzy pod szyldem Związku Nauczycielstwa Polskiego domagają się: 1 tys. zł podwyżki na nauczyciela, większych nakładów na edukację, zamiany sposobu oceny nauczycieli oraz – po pierwsze i ostanie – odwołania minister Anny Zalewskiej. Czy coś ugrają?
Nauczyciele zarabiają około 10-15 procent poniżej średniej krajowej. Krytycy strajku zwracają uwagę, że pedagogom się w głowach poprzewracało, bo przecież mają ferie zimowe, świąteczne i dwa miesiące wakacji, więc niech siedzą cicho i nie wymyślają głupot. Odwróciłbym tę krytykę. Dlaczego zatem, skoro belfrzy żyją jak pączek w maśle, oskarżyciele sami nie staną przy szkolnej tablicy?
Wpadł mi do głowy cytat z „Moulin Rouge” Pierre’a la Mure: „Dlaczego ludzie, którzy nie lubią się uczyć, starają się tak ośmieszyć naukę, a wychwalać nieuctwo, jak gdyby ono było czymś trudnym do zdobycia?”. Oprócz nieuctwa dodałbym tu zestaw takich zalet jak zawiść, zazdrość, bycie psem ogrodnika. A może po prostu jest to postawa życiowa sprowadzająca się do światopoglądu niewykraczającego poza płot mojego domu?
Tak czy inaczej, to nie jest zdrowy stan, że ludzie, którzy często dzieciom, młodzieży poświęcają więcej czasu i uwagi niż rodzice oraz przygotowują do zawodowego życia w społeczeństwie, zarabiają mniej niż kasjerzy w Lidlu.
Relacja między przeciętnym wynagrodzeniem w edukacji a przeciętnym wynagrodzeniem w całej gospodarce spadła z ok. 105 proc. w 2013 r. do 97 proc. w 2018 r. A ten spadek nie docenia relatywnego spadku pensji nauczycieli w sektorze publicznym, bo grupa „edukacja” zawiera w sobie też wielu pracowników sektora prywatnego. Innymi słowy, nauczyciele w szkołach publicznych nie załapali się na wielką falę podwyżek płac ostatnich dwóch lat. Dość naturalne jest, że w takiej sytuacji dochodzi do strajku, tym bardziej, że nawet w 2013 r. nauczyciele w Polsce zarabiali mniej (w relacji do średniej krajowej dla osób z wyższym wykształceniem) niż w innych krajach OECD i dużo mniej niż w Niemczech. [3]
Tu dochodzimy do kwestii najważniejszej. Czy rzeczywiście polska szkoła przygotowuje do pracy w rzeczywistości XXI wieku? Rząd wie, że nie, bo Ministerstwo Przedsiębiorczości zapytało o to samych nauczycieli. [1]
Głównym grzechem polskiej edukacji jest promowanie powierzchownej nauki, co przekłada się na słynne: zakuć, zaliczyć, zapomnieć.
Polska szkoła zabija rozwiązywanie problemów i krytyczne myślenie. Sam się o tym przekonałem, kiedy syn trzecioklasista w gimnazjum, odrabiając prace z polskiego, wzbraniał się przed podaniem własnym wniosków, bo „to nie spodoba się pani”, bo „tata, to nie w naszej szkole”.
Szkoła płynie w koleinie krytykowanych przez siebie bryków i gotowców, ale sama boryka się z problemem wyjścia poza schematy.
Tradycyjny model edukacji oparty na linearno-encyklopedycznym wkuwaniu i mający swe korzenie w XIX wieku trzyma się bardzo mocno. Tymczasem współczesność z wyzwaniami takimi jak zastosowanie sztucznej inteligencji w gospodarce, internet 5G, biotechnologia stwarza nowe wyzwania. Często są nawet one nieznane.
Postawienie na interdyscyplinarność w nauczaniu przedmiotów matematyczno-przyrodniczych, humanistyczno-społecznych wydaje się kwestią pilącą. Wiąże się z tym nie tylko zmiana programów szkolnych, ale także zasad finansowania szkół i wynagradzania nauczycieli tak, by dobrzy i skuteczni pedagodzy (wychwowujący olimpijczyków, laureatów konkursów, zawodów, uczniów odnoszących sukcesy w nauce, sporcie, literaturze, sztuce) zarabiali pieniądze ograniczone tylko decyzją dyrektorów szkół, nie zaś przepisami prawa.
O tym ani Związek Nauczycielstwa Polskiego, ani rząd nie dyskutują. Tymczasem tematem dyżurnym pozostają podwyżki dla nauczycieli. Szef ZNP Sławomir Broniarz próbuje załatać małe dziury, ale nie widzi lub o tym nie mówi, że cały system przecieka.
Z terminem strajku wpuścił nauczycieli na minę i ułatwił zadanie rządowi PiS. Ten ze strajkujących w czasie egzaminów gimnazjalnych i ośmioklasistów nauczycieli próbuje zrobić „wrogów ludu”. To nie zmienia faktu, że jednym sposobem sprawowania rządów przez PiS jest rozdawnictwo pieniędzy, które wcześniej obywatele do budżetu oddali.
PiS nie rozwiązuje problemów. Szuka winnych kłopotów i obrzuca ich błotem, przy okazji tworząc rzeczywistość ze wsi potiomkinowskiej.[2] Kilka dni temu porozumienie między rządem a nauczycielską „Solidarnością” podpisał Ryszard Proksa, działacz PiS. Wczoraj Beata Szydło powiedziała, że strona związkowa odrzuciła propozycje rządu, ale żadnych nie przedstawiła.
Rząd chce w oczach rodziców zohydzić nauczycieli, wziąć strajkujących głodem (za czas strajku nie dostaje się wynagrodzenia). Może mu się to udać, bo ZNP źle rozpoznał problemy polskiej szkoły i jej kadry. Główna (Nie)odpowiedzialna za stworzenie tego bajzlu i zupełnie trzeciorzędną reformę edukacji ucieka z okrętu na brukselską synekurę. Grunt to narobić bałaganu i wyjść z pokoju, zachowując wrodzoną butę, ignorancję, dyletanctwo.
A strajk? Na razie remis. Podwyżek nie ma, protest trwa. Nawet jak dziś nic on nie da, to pokazuje, że w polska edukacja służy za inscenizację w skansenie.
[1] Rząd zlecił raport o szkole. Oto główne grzechy polskiej edukacji, Klara Klinger, Gazeta Prawna, 27.03.2019
[2] Autodestrukcja PiS, Joanna Siedlecka, Polityka, 09.04.2019
[3] Strajk nauczycieli był oczywisty, Spotdata, 08.04.2019