Facebook, czyli Światowa Zjednoczona Korporacja Internetowa [afera Cambridge Analytica]
Z Facebooka powędrowały do firmy Cambridge Analytica, być może zupełnie legalnie, dane 50 milionów użytkowników serwisu, co mogło mieć wpływ na zwycięstwo Donalda Trumpa, decyzję o Brexicie oraz wygraną Andrzeja Dudy w Polsce. Na wierzch internetowych komentarzy wybija hipokryzja, bo wychodzi na to, że mocno sprecyzowane reklamy mogą nam serwować producenci samochodów, zegarków i majonezu, ale już nie politycy i ich sztaby. Brakuje konstatacji, że demokratyczne wybory parlamentarne czy prezydenckie nie opierają się dziś na racjonalnym ważeniu argumentów, ale są niemal w pełni sterowalną kampanią reklamową, która ma zapewnić władzę.

Nie ma najmniejszej przesady w twierdzeniu, iż każda kampania polityczna w Stanach Zjednoczonych jest bitwą złudzeń. Kandydaci dysponujący większymi pieniędzmi, pozwalającymi na budowanie skutecznych strategii informacyjnych, mają większe szanse na zwycięstwo. Ktoś, kto nie potrafi swojej „iluzji prawdy” powtórzyć głośno dostatecznie wiele razy, przebijając w tym oponentów i przyciągając do siebie część ich elektoratu, przegrywa. (…) W każdym roku wyborczym boję się zalewu politycznej propagandy. Robię wszystko, by jej nie oglądać, i wyczekuję chwili gdy się skończy. Zwracam uwagę na tylko jeden aspekt zjawiska: czy najczęściej powtarzane przesłania stają się decydującymi czynnikami wyborów. Niemal zawsze tak się dzieje. Czy zatem ma jakiekolwiek znaczenie prawdziwość tego, co jedni kandydaci mówią o innych – pisze David Disalvo w „Mózgu na manowcach” (Carta Blanca, Warszawa 2013). Autor podsumowuje ze smutkiem, że wystarcza zwykle, żeby ileś razy coś powtórzono. Do sukcesu nie potrzeba nawet nadmiernej świadomości i skupienia odbiorców. W tym kontekście Facebook jest idealnym miejscem do prowadzenia kampanii wyborczej, bo są tu „wszyscy”.
Mark Zuckerberg stwierdził po upublicznieniu współpracy i działań Cambridge Analytica, że jeśli Facebook nie zapewni ochrony prywatności użytkownikom serwisu, jego firma „nie zasługuje, aby służyć ludziom”. Szef portalu postanowił wpisać się w konwencję większości przekazów Facebooka i posłać ludziom „misia z serduszkiem”. Robi maślane oczy jak uczeń, który dostał w szkole dwóję i wyjaśnia rodzicom, że nauczycielka się na niego uwzięła, a kolega przeszkadzał w pisaniu klasówki. – W ostatnich dniach zarząd firmy pracował, aby zrozumieć, co dokładnie się stało i co możemy zrobić, aby nigdy się to nie powtórzyło – wyjaśniał Zuckerberg. Te słowa tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że wiedział, rozumiał i akceptował.
W API (interfejs programistyczny aplikacji), który Facebook udostępniał firmom, istniała opcja, która pozwalała na zbieranie danych nie tylko na temat osób, które biorą udział w ankiecie, czy używają aplikacji. API umożliwiało też pobieranie danych dotyczących znajomych badanej osoby. Stąd 270 tys. osób, które brały udział w ankiecie Cambridge Analytica pozwoliły na zebranie informacji o 50 milionach użytkownikach Facebooka. Dane przetworzone dzięki analizie Big Data, według założeń opracowanych przez polskiego eksperta Michala Kosinskiego, pozwoliły z niewinnych polubień i komentarzy wysnuć wnioski na temat cech użytkowników oraz sposobu, w jaki budować przekaz, by oddali głos na produkt – kandydata w kampanii prezydenckiej.
Ci, którzy oczekiwali, że media społecznościowe stworzą nowy, lepszy świat muszą się czuć zawiedzeni. Ułatwiają zawieranie znajomości, docieranie do informacji. Ale czy my, ludzie, wywodzący się genetycznie z plemiennych osad, potrzebujemy wiedzieć, co dzieje się u 50 naszych znajomych, kogo zabili w USA w stanie Kentucky i czy to prawda, że Marta Kaczyńska nie może wziąć kolejnego ślubu kościelnego?
Rejestrując konto na Facebooku, „akceptujesz regulamin”. Pozwala on na zbieranie o tobie około setki różnych informacji. Pomnożenie tych danych razy kilka milionów różnych użytkowników tworzy wyraźny profil społeczny i umożliwia docieranie z mocno sprecyzowanymi przekazami. Jak Ci się nie podoba, co najwyżej możesz usunąć konto.
Ale to wie nawet początkujący adept sztuki kampanii reklamowych na Facebooku, więc o co ta afera?

Przy liczbie użytkowników oraz wpływie, jaki Facebook posiada, można pokusić się o stwierdzenie, że stał się hybrydą o nazwie prasa, sąd, oskarżony, prokurator. Nowoczesną partią totalitarną, decydującą o słuszności naszych poglądów, które sama dostarcza.
Przy rozumieniu powyższego jednak rozczarowują mnie komentarze dotyczące tej sprawy przetaczające się przez internet. Dziennikarze sami potwierdzają w nim wszechwładność Facebooka, jakby poza nim świat nie istniał, jakby ludzie nie mieli dostępu do różnych tytułów prasowych, kanałów telewizyjnych, książek i tylko algorytm Facebooka i reklamodawców (w tym politycznych) podsuwał im treści, z którymi mogą się utożsamiać.
Ludzie, którzy świadomie używają nowoczesnych technologii, zdają sobie sprawę, że non stop przekazują do sieci jakieś dane, które są zapisywane i będą używane w przyszłości np. do wybrania treści, którą następnego dnia zobaczy pan na Facebooku czy Twitterze. To, z czego wielu nie zdaje sobie sprawy, to to, że taka informacja może zostać przekształcona przez odpowiednie algorytmy w bardzo intymny profil ich własnej osoby, zawierający zarówno charakterystyki takie jak wiek, kolor skóry czy płeć, czy edukacja i rodzaj kariery, ale także dane psychologiczne: zaczynając od emocji, poprzez poglądy i postawy, a kończąc na inteligencji i osobowości. Ten opis może sięgnąć nawet głębiej – do problemów psychicznych. Algorytm łatwo wykryje, czy ma pan depresję.
Michal Kosinski, analityk, który dla Cambridge Analytica opracował algorytm dla danych z Facebooka
Źródło: Next.gazeta.pl